6 kwietnia 2011

Zaczaruj się we Lwowie

W jednej z najlepszych przedwojennych polskich komedii - „Włóczęgach” Michała Waszyńskiego – główni bohaterowie Szczepko i Tońko śpiewają: „Możliwe, że więcej ładniejszych jest miast, lecz Lwów jest jedyny na świecie”. Teraz w to wierzę, a dlaczego? Bo Lwów czaruje każdego przybysza przekraczającego jego rogatki. Pozwólcie, że opowiem Wam, jak mnie oczarowało, to miasto nazywane czasami polską Florencją.

Przyznam się bez bicia, że ani ja, ani moi znajomi nie znaliśmy szczególnie Lwowa przed naszą podróżą – każdy z nas miał mglisty obraz tego miasta, który ukształtował się z opowiadań znajomych, gdzieś tam przeczytanych relacji lub usłyszanych słów. A teraz, gdy już wróciliśmy ze stolicy Kresów? Wiemy na pewno jedno: jeszcze bardziej nie znamy Lwowa, jednak choć trochę  zrozumieliśmy to miasto i nie stanowi ono już dla nas miasta, jak za mgły, a stało się ogromnym tyglem potrafiącym zachwycić na każdym kroku i o każdej porze dnia.

No właśnie – tygiel. Lwów to tygiel kultur, historii, ludzi, smaków i kolorów. Można by powiedzieć „Szwarc, mydło i powidło”, jednak to nie odda pełnego kolorytu tego miasta, na którego zwiedzanie można się wybrać o każdej porze roku, gdyż ze względu na warunki geograficzne Roztocza, na terenie którego Lwów jest położony, nie ma okresów w kalendarzu uniemożliwiających nam poznawanie miasta.

My wybraliśmy się na przełomie grudnia i stycznia - akurat dobrze trafiliśmy, bo przyjechaliśmy do Lwowa na kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia, które według Kościoła Prawosławnego przypadają na 25 grudnia, tyle, że  kalendarza juliańskiego, czyli w okolicach 7 stycznia naszego kalendarza gregoriańskiego. Dzięki temu Lwów przywitał nas nie tylko atmosferą przygotowania do świąt, zapachem grzanego wina i słodkości, ale także wieloma osobami niosącymi żywe, zielone choinki z targów do domu.


Znalezienie noclegu we Lwowie nie stanowi żadnego problemu – nawet dla większych grup można samodzielnie szukać różnych opcji zakwaterowania (my pojechaliśmy łącznie w 15 osób i spaliśmy w hostelu Lemberg). Najkorzystniej cenowo wychodzi rezerwacja całych mieszkań, bardzo popularne są też opcje bed&breakfast w licznych hostelach, których ceny zaczynają się od 30 hrywien za noc. W naszym hostelu płaciliśmy po 10 Euro za nocleg, może trochę dużo, jak na to miasto, ale hostel bardzo przytulny, w dawnej polskiej kamienicy i co najważniejsze – miał non stop ciepłą wodę, a trzeba wiedzieć, że czasami z tą bywa problem we Lwowie.

Jadąc na wschód warto uzbroić się w cierpliwość, jeśli chodzi o czekanie na przejściach granicznych – o ile polska odprawa idzie szybko, o tyle na ukraińskiej trochę poczekamy. I nie ma co narzekać – tam po prostu trwa to trochę dłużej, a warto się  przez ten czas powspominać komfort podróżowania po polskich drogach. Jeszcze kilka kilometrów za granicą nie odczujemy tego tak bardzo, jednak wjeżdżając do Lwowa zwolnijmy i uważajmy. Romek, ukraiński student, którego poznaliśmy w hostelu tak powiedział o stanie dróg w swoim kraju: „różnica między drogami na Ukrainie, a w Polsce, jest taka sama, jak różnicą między drogami polskimi i niemieckimi” i wszystko jasne można by rzec z przymrużeniem oka.


We Lwowie pozornie można odnieść wrażenie, że nie panują tam żadne przepisy ruchu drogowego, a piesi przechodzą przez ulice według sobie tylko znanych reguł i zasad, dlatego na początku uważajmy w szczególności na pieszych... do momentu, aż sami nie zaczniemy przechodzić przez jezdnię tak jak oni, a wtedy uświadomimy sobie, że to pieszemu bardziej zależy, aby nie wejść pod samochód. Jeśli chodzi o sam ruch samochodowy, to i ile kierowca zwykłego samochodu osobowego nas przepuści na skrzyżowaniu lub przy wyjeździe z drogi podporządkowanej, o tyle nie liczmy na taki gest ze strony kierowców trolejbusów, autobusów lub tramwajów – ale w tym akurat nasze państwa się nie różnią.  Skoro już jesteśmy przy komunikacji miejskiej, to na pewno zauważymy pełno białych i żółtych małych busów, tzw. marszrutek, które stanowią jeden z najpopularniejszych środków komunikacji w stolicy Kresów. Przejazd marszrutką kosztuje ok. 1 hrywny, płaci się u kierowcy wsiadając, czemu przeważnie towarzyszy ścisk i walka o miejsce przy wymianie pasażerów na postojach.. Marszrutki zawiozą nas praktycznie w każdy punkt miasta, a podróż nimi należy do niezapomnianych przeżyć, ze względu na panującą w środku atmosferę. Jeśli nie znamy języka ukraińskiego lub rosyjskiego, to zawsze warto zapytać się kierowcy lub ludzi czekających na przystanku, czy dana marszrutka jedzie tam, gdzie chcemy, bo jak sami zauważymy, jest niezliczona liczba przeróżnych linii, które dodatkowo dzielą się na ekspresmarszrutki, autobusy-marszrutki lub marszrutki podmiejskie. 

To właśnie marszrutką wybraliśmy się spod naszego lokum do centrum miasta, oczywiście nie wszyscy razem, gdyż nie pomieścilibyśmy się w małym żółtym busiku – część wybrała spacer główną ulicą Lwowa, czyli Prospektem Swobody. Dwa przystanki, mimo korków w centrum miasta, minęły bardzo przyjemnie, a i nauczyliśmy się jednej przydatnej rzeczy: często na nic zdadzą się wyrażenie typu „Where is...”, „Sorry, I am looking for...” o wiele lepiej zapytać się o różne rzeczy zwracając się w języku polskim. W szczególności starsza część mieszkańców Lwowa doskonale rozumie po polsku, nie ma również problemu, aby dogadać się w języku rosyjskim, choć z tego co zauważyliśmy i co mówili nam spotkani ludzie, mieszkańcy Lwowa nie lubią, gdy mówi się do nich w języku ich wschodnich sąsiadów. Niech nie zdziwi nas również fakt świetnej znajomości wśród młodych osób co najmniej dwóch lub trzech języków – ukraińska młodzież przywiązuję dużą wagę do nauki języków obcych.


W centrum pierwszego wieczoru spotkaliśmy się z Ukrainką, mieszkanką Lwowa, którą poznaliśmy dzięki serwisowi couchsurfing.org. Oksana, bo tak nasza nowa znajoma ma na imię, zgodziła się nam pokazać miasto i oprowadzić po nim.  Umówiliśmy się pod gmachem Państwowego Akademickiego Teatru Opery i Baletu im. Sołomiji Kruszelnicziej, czyli dawnego Teatru Wielkiego Opery i Baletu. Jest to jedna z najbardziej charakterystycznych budowli Lwowa, która zachwyci każdego. Jest to tez jedno z najbardziej popularnych miejsc spotkań we Lwowie, o każdej porze stoją przed gmachem opery grupki osób czekające na kogoś.  Lwowska opera jest porównywana z operą paryską i wiedeńską, a wspaniałości bogato zdobionej fasady wieńczą brązowe, uskrzydlone rzeźby Dramatu i Muzyki z Geniuszem pośrodku. Nam niestety nie udało się zwiedzić ciekawego, polecanego w przewodnikach wnętrza opery, ze słynną kurtyną Henryka Siemiradzkiego, na której wymalowany alegorycznie jest sens życia ludzkiego w postaci Parnasu, jednak warto wiedzieć, że dla turystów opera jest otwarta poza sezonem turystycznym w godzinach 16.00 – 19.00 i wtedy jest okazja zobaczyć m.in. westybul, foyer, a przede wszystkim urzekającą widownię na 1000 osób.

Spod gmachu opery udaliśmy się powolnym spacer urokliwymi uliczkami Lwowa skąpanymi we śniegu i świetle latarni w kierunku rynku po drodze mijając zachwycające architekturą budynki Państwowego Muzeum Przyrodniczego, Baszty Kramarzy, Kościoła i klasztoru Jezuitów oraz Katedry Wniebowzięcia NMP, których zwiedzanie zostawiliśmy sobie na kolejne dzień. Czekało na nas teraz poznanie nocnego życia Lwowa. Pierwszym miejscem, które odwiedziliśmy był pub „Kryjówka” mieszący się piwnicach kamienicy vis a vis wejścia do Ratusza. Trudno tu o wolne miejsce, jednak dzięki naszej ukraińskiej przewodniczce udało się. Aby wejść do lokalu trzeba podać hasło, które brzmi „Slawa Ukraina”, po czym, gdy już uda nam się wejść, zostajemy poczęstowanie własnego wyrobu wódką miodową przez ochroniarza, który pilnuje, aby nie dostał się do lokalu żadne Rosjanin (co oczywiście jest tylko teorią, gdyż w środku często można usłyszeć język rosyjski). Wnętrze „Kryjówki” zdobią stare fotografię oddziałów UPA walczących po II wojnie światowej z Rosjanami, repliki broni maszynowej, mundurów i innego wyposażania wojsk UPA – prawdziwa podziemna kryjówka. Mimo, że sama idea pubu i jego wystrój mogą wydać się kontrowersyjne dla niektórych, to polecam jednak się tam wybrać, choćby po to, aby zobaczyć wystrój tego miejsca.


Kolejnym miejscem był pub o nazwie „5 poziomów” urządzony, jak sama nazwa wskazuje na 5 piętrach jednej z kamienic w centrum Lwowa. Każdy poziom urządzony w innym stylu – jeden poziom oferuje nam wygodne kanapy, regały z książkami i klimat małych domowych biblioteczek dawnych rezydencji szlacheckich, inny lawy, stoły i plakaty na ścianach stylizowane na robotnicze knajpy okresu rewolucji przemysłowej, a wszystko to z dodatkiem znakomitej i miłej obsługi oraz świetnego piwa „Biła Nicz”. Tam też udało nam się porozmawiać z dwoma Egipcjanami, którzy przyjechali do Lwowa świętować nowy rok, a przy okazji pierwszy raz zobaczyli śnieg.

Z wesołymi humorami udaliśmy się na postój taksówek. Same taksówki nie należą do drogi we Lwowie, choć warto ustalić przed wsiadaniem cenę kursu. Wśród taksówek znajdziemy zarówno nowe marki znane z naszych ulic, jak i stare Łady oraz Wołgi. Obok zapytania o cenę warto też podać dokładny adres pod którym mamy noclegu, z tego względu, że we Lwowie często zdarza się tak, że zarówno hostel, jak i hotel lub pensjonat mają tą samą nazwę. Tak na przykład było w naszym przypadku, gdy podaliśmy tylko nazwę hostelu Lemberg, a taksówkarz zrozumiał, że chodzi nam o hotel Lemberg i wywiózł nas na inny koniec miasta. Na szczęście po wyjaśnieniu nieporozumienia bez problemu dowiózł nas za tą samą cenę do naszego hostelu.


Kolejny dzień naszej lwowskiej eskapady zaczęliśmy od śniadania w Kawiarnia "Sztuka" mieszczącej się obecnie przy ul. Kotlarskiej w dawnej dzielnicy żydowskiej, a która swoim wystrojem i nazwą nawiązuje do kawiarni, która w 1908 r. rozpoczęła swoją działalność przy ul. Teatralnej 10. Kawiarnia zachwyca już swoją fasadą, która została dokładnie odczyszczona ukazując przedwojenne napisy reklamowe. Możemy na niej przeczytać: fabryka cukrów, czekolady i kakao, przybory szkolne, wyroby galanteryjne, napisy są także w jidysz. Samo wnętrze kawiarni urządzone jest  bardzo gustownie – zobaczymy tam stare fotografie, kafelki, meble oraz będziemy mieli okazję przeczytać przedwojenne wydania „Gazety porannej”. Polecamy również skosztować jajek smażonych na bekonie lub warzywach i jednej z dziesiątek kaw lub herbat smakowych z menu, które dostępne jest również w języku angielskim.

Po śniadaniu udajemy się, by zwiedzić stare miasto wpisane na Światową Listę Dziedzictwa UNESCO w 1998 roku. Zaczynamy od znanego nam już gmachu Opery, który w dzień robi jeszcze większe wrażenie! Tuż obok znajduje się budynek Ukraińskiego Teatru Dramatycznego im. Marii Zankoweckiej, czyli dawnego Teatru Skarbowskiego, którego budowla była największym przedsięwzięciem architektonicznym we Lwowie w 1 poł. XIX wieku. To tam właśnie występowali m.in. Paganini, Liszt lub Lyseńko. Teatr ten został wybudowanych w stylu wiedeńskim i zaskakuje zimną, monumentalną bryłą pozbawioną większych dekoracji, gdy obok tyle budynków o fantastycznych elewacjach.  Tuż obok znajduje się Cerkiew Przemieniania Paskiego z charakterystycznymi zielonymi dachami, która jest jedną z najważniejszych świątyń ukraińskich we Lwowie. O ile świątynia nie posiada bogatych zdobień na zewnątrz, to wnętrze ma swój charakterystyczny dla wschodu świątyń urok egzotyki. Po drodze do cerkwi mijać będziemy targ, na którym będzie okazja zakupić nie tylko pamiątki, ale też różnego rodzaju starocie, obrazy i domowe rękodzieło sprzedawane przez babuszki owinięte chustami i grzejące się kubkiem ciepłej herbaty w mroźne dni. Idziemy teraz ulicą Łesi Ukrainki, by dotrzeć do malowniczego zaułka – przejście między kamienicami o numerach 10 i 12, które prowadzi nas do jednej z najbardziej zapomnianych i osnutych tajemnicą części lwowskiej starówki, czyli koloni ormiańskiej. Ormianie mieli duży udział w rozwoju miasta, dziś już o nich jednak zapomniano i rzadko się o nich słyszy, a do ich kościołów trudno się dostać. Na kolonię tę składa się Katedra Ormiańska pw. Wniebowzięcia NMP przy ulicy Wirmeńskiej, która była centrum osiadłych w Polsce Ormian, a sama katedrą jedną z najwspanialszych i najstarszych świątyń miasta. Dziś, aby dokładnie zobaczyć świątynię trzeba ją podziwiać z kilku stron na skutek bardzo ciasnej zabudowy, które niejednokrotnie zasłania nam ten zabytek. Gdy będzie oglądać katedrą od ulicy Ormiańskiej, to warto zwrócić uwagę na arkadowe krużganki z XV wieku, do których przylega XVII-wieczna drewniana kaplica zwana Golgotą. Niestety wszystko zajmuje się za grubymi murami i strzeże dostępu do nich brama zamknięta grubym łańcuchem. Na kolonię ormiańską składa się również m.in. dzwonnica, która jako pierwsza rzuci nam się w oczy, gdy będziemy na wspomnianej już ul. Wirmeńskiej. Na tej ulicy kawałek za dzwonnicą zobaczymy również niewielki Klasztor Benedyktynek Obrządku Ormiańskiego,  a pod numerem 23 słynny dom, którego elewacja wykonana w stylu empire zauroczy nas interpretacją czterech pór roku. My poszliśmy jeszcze kawałek dalej, aby wstąpić do Galerii Dzygi, która jest jednym z najprężniej działających we Lwowie ośrodków sztuki współczesnej. Gdy część z nas podziwiała prace lwowskich artystów, reszta delektowała się wyśmienitą kawą w mieszczącej się tuż obok kawiarni „Dzyga”, która jest jednocześnie antykwariatem, a kupić w niej można nawet filiżankę z której się piło kawę i krzesło, na którym siedzieliśmy.


Kontynuujemy naszą wycieczkę powolnym spacerem przechodząc obok Kościoła Dominikanów pw. Bożego Ciała, przez Wały Gubernatorskie, których pilnuje Iwan Fedorow, ojciec lwowskiego drukarstwa, ze swojego pomnika postawionego mu pod koniec lat 70. XX wieku, dalej mijamy pozostałości dawnych obwarowań miejskiej z Arsenałem Królewskim i Basztą Prochową na czele. Udajemy się teraz do sennego kwartału żydowskiego, jednak wcześniej naszym oczom ukazuje się imponująca cerkiew Uspieńska, czyli Zaśnięcia Najświętszej Marii Panny, która zwana też jest cerkwią Wołoską. Jest to jedna z najważniejszych świątyń rusińskiego Lwowa, którą polecam szczególnie zwiedzić wszystkim tym lubującym się w historii. Robimy dużo zdjęć, obserwujemy modlące się osoby, w przewodniku wczytujemy się w historię tego niezwykłego miejsca.  Teraz czas na synagogę „Złota Róża” wzniesioną w 1582 roku, a której do dnia dzisiejszego zachowały się jedynie fragmenty. Przyznamy się, że bardziej zafascynowała nas jej historia i opis z przewodnika, niż same pozostałości, aczkolwiek warto było odwiedzić to miejsce, które kiedyś stanowiło centrum dzielnicy żydowskiej tego miasta. Idziemy teraz w kierunku jednej z bardziej charakterystycznych budowali Lwowa – Kościoła Bernardynów pw. św. Andrzeja Apostoła, których wchodzi w skład klasztoru, w którym zobaczyć również możemy dzwonnice, system obwarowań ze słynną Bramą Gliniańską oraz studnię. Naszą uwagę przykuwa system silnych  fortyfikacji, który miał zabezpieczać klasztor wybudowany poza murami miejskimi przed najeźdźcami XVII wieku. Postanawiamy udać się w kierunku rynku teraz, po drodze mijając plac Katedralny i perłę architektury Lwowa – kapliczkę Boimów pw. Trójcy Świętej i Męki Pańskiej, której fasada zarówno wewnętrzna i zewnętrza stanowi pokaz kunsztu mistrzów ornamentyki rzeźbiarskiej XVI wieku. Środek placu Katedralnego zajmuje rzymsko-katolica Katedra pw. Wniebowzięcia NMP. Miejsce w szczególności ważne dla Polaków, potrafiące wzruszyć, gdy będziemy mieli okazję wysłuchać w jej wnętrzu liturgii w języku polskim. Minuta drogi i jesteśmy w sercum miasta – na rynku, którego cztery rzeźby Diany, Adonis, Amfitryny i Neptuna zapraszają nas do poznania kolażu stylów, smaków i wieków przejawiającego się w architekturze 44 kamienic składających się na zabudowę rynku. My najpierw postawiamy jednak wspiąć się na wieżę lwowskiego ratusza, z której rozciąga się wspaniała panorama na całe miasto. Spędzamy trochę czasu na rynku podziwiając i poznając historię najciekawszych kamienic, delektując się grzanymi winem i zajadając się kupionymi na rogu od ulicznych handlarzy ciepłymi pirożkami, czyli bułkami smażonymi w oleju z nadzieniem mięsnym.

Dalej podążamy w kierunku najsłynniejszego placu Lwowa – Placu Mickiewicza – którego sława wzięła się od pomnika Adama Mickiewicza dumnie górującego nad otaczającą architekturą. Nie wiedzieć czemu, jakimi zrządzeniami losu, ale pomnik przetrwał w stanie nienaruszonym zawieruchy historii. Wybudowany w 1904 roku przedstawia naszego narodowego wieszcza na 21-metrowej kolumnie, nad którym unosi się uskorzydlony geniusz z wieńcem wawrzynu. Cała kolumna jest zwieńczona pozłacanym płomieniem, na froncie kolumny dalej znajdują się polskie napisy, a z tyłu kartusz z herbem Rzeczypospolitej. Plac Mickiewicza wyznacza początek tzw. Wałów Hetmańskich, obecnie noszących nazwę Prospektu Swobody, koniec zaś zamyka stanowi wspomniany już wcześniej okazały gmach lwowskiej opery, w kierunku którego się teraz udajemy. Po drodze mijamy pomnik Tarasa Szewczenki, na którym umieszczono najważniejsze sceny z ukraińskiej historii. Próbujemy wyszukać w nich sceny, które będą nam znajome, jednak bardziej zachwyca nas umiejscowienie dwóch pomników – Mickiewicza i Szewczenki – prawie tuż obok siebie, dwóch wielkich poetów, dwóch wielkich romantynków bezgranicznie oddanych swojej ojczyźnie. Naszą wycieczkę kończymy pod gmachem Opery, karty pamięci aparatów w dużej mierze zapełnione, a jeszcze tyle zwiedzania przed nami – dobrze, że wzięliśmy  laptopa ze sobą i możemy zrzucić zdjęcia na dysk.


Szukamy jakiegoś miejsca na spóźniony trochę obiad, staramy się omijać Mc’Donalds i zatłoczone pizzerie. Po kilku minutach poszukiwań zasiadamy w jednej z restauracji w bocznej uliczce Prospetku Swobody. Zamawiamy oczywiście to, z czego słynie Ukraina, czyli barszcz ukraiński (borszcz)  bardzo gęsty, niesłodki, z dodatkiem śmietany oraz dużą ilością kapusty i mięsa. Na drugie danie prosimy kolejną narodową potrawę Ukrainy – pierogi ruskie (warenyky). Do tego wszystkie nie może oczywiście zabraknąć kieliszka lwowskiej wódki, my zamawiamy specjalność lokalu, własnej produkcji wódkę ziołową. Jest to bardzo częsty zwyczaj, że co większe lokalu, nastawione na zagranicznych turystów, mają wódkę własnej roboty. Są to przeważnie wódki smakowe, o mniejszej niż normalnie zawartości alkoholu. Kuchnia ukraińska jest w większości przypadków tłusta i ciężkostrawna, dlatego kieliszek wódki po posiłku nie jest tam niczym dziwnym, w szczególności w zimową, pogodę. Ceny w restauracjach są bardzo zbliżona do polskich, warto również zwrócić uwagę na to, że w menu ceny są podane za jednostkę wagową dania, a nie za całość – np. mamy cenę za 10 dkg udka z kurczaka, a dostać możemy 25 dkg. Niestety w większości przypadków menu jest napisane cyrylicą, jednak ma to ten plus, że możemy się zdać na wskazanie obojętnie czego przy wyborze dania, a nuż dostaniemy coś bardzo smakowitego, czego byśmy nie spróbowali, gdybyśmy wiedzieli, jak to danie się nazywa. Inaczej ceny wyglądają w barach mlecznych i lokalach uczęszczanych głównie przez Lwowian. Nie kuszą one kolorowym wystrojem, a ich reklama nie nawołuje nas z drugiego końca ulicy, ale warto ich poszukać na mapie Lwowa, gdyż nie tylko ceny tam są znacznie tańsze, ale też można spróbować wyśmienitej domowej kuchni. Polecam w szczególności Puzatą Chatę na rogu Siczowych Striłciew i Kościuszki. Dobrze, smacznie i tanio zjeść też możemy bezpośrednio na ulicy dzięki licznym kioskom z żywnością, które w swojej ofercie mają takie specjały jak mięso zapiekane w cięście (bilasz), tatarski placek z mięsem (czeburek) lub bardzo smakowite małe pierożki z mięsem (pielmieni), parówki w cieście (sosiska). Warto spróbować również słodkości, np. kefiru z dodatkiem owoców (sniżok), ciasta z rodzynkami, serem i orzechami (słojka) lub słodzonego, zmiksowanego mleka (mołocznyj koktejl), a to wszystko w cenie 3-5 hrywień. 

Kolejnego dnia każdy z nas wybrał coś innego z rana, jedni samodzielne szwędanie się po zapomnianych przez turystów zakamarkach Lwowa, gdzie do teraz widać ślady polskości, języka jidysz, a to wszystko przemieszane z zaniedbanie oraz zniszczeniem dające efekt przykrego zapomnienia, inni zaś poszli zobaczyć słynne Ossolineum lub Politechnikę Lwowską, której wykładowcy i naukowcy stworzyli podwaliny pod wiele wydziałów wyższych uczelni w obecnej Polsce, a następnie Wzgórza Wuleckie, na których rozstrzelano w 1941 kwiat lwowskiej nauki. Po popołudniu jednak spotykamy się wszyscy ponownie w hostelu, by udać się na Cmentarz Łyczakowski – najlepiej zachowaną polską nekropolię na Ukrainie i zarazem jedną z najważniejszych nekropoli w dziejach kultury polskiej. Nim jednak dojechaliśmy na wspomniany cmentarz spotkała nas mała niespodzianka..


Zasięgnąwszy wskazówek przewodnika, a do tego upewniwszy się polsko-rosyjsko-angielskim językiem u sprzedawczyni w ulicznym kiosku, którym środkiem transportu i z którego przystanku mamy jechać, wsiedliśmy do odpowiedniego tramwaju – linii numer 7. Tramwaje we Lwowie czasy swojej świetności mają już dawno za sobą, bilety można kupić u kierowcy, w cenie 1 hrywna za 1 przejazd, ulgowe po 50 kopiejek. Rzeczą, która jest bardzo powszechna we Lwowie, a zanikającą u nas, jest ustępowanie przez młodszych miejsc starszym. Po około 10 minutach jazdy zobaczyliśmy mury cmentarza, więc wysiedliśmy i udaliśmy się pod wejście główne. Zdziwił nas trochę fakt, że cmentarz świecił pustkami w te piękne, słoneczne popołudnie, a jego wejście i pierwsze nagrobki, delikatnie mówiąc, „nie grzeszyło” tym niezwykłym urokiem opisywanym w przewodniku. Nie zniechęceni jedank udaliśmy się na poszukiwania słynnej Cmentarza Orląt Lwowskich, o którym każdy z nas do tej pory słyszał jedynie z telewizji lub czytał w przewodnikach. Jakieś było nasze zdziwienie, gdy pierwsi zapytani o drogę ludzi uświadomili nam, że nie jesteśmy na Cmentarzu Łyczakowskim, a na Cmentarza Janowskim, skromniejszej wersji Cmentarza Łyczakowskiego, na którym chowani byli i są w większości Ukraińcy i Rosjanie, a przed II wojną światową również Żydzi. Co się okazało – wsiedliśmy do odpowiedniego tramwaju, wysiedliśmy tak jak nam powiedziano, czyli „gdy zobaczycie mury cmentarza”, tyle, że wsiedliśmy do tramwaju, który jechał nie w tą stronę, co trzeba. Jednak nie ma tego złego, co by na dobre, bo dzięki naszej małej pomyłce mogliśmy zobaczyć wspaniałą panoramę Lwowa, która rozciąga się ze wzgórza, na którym położony jest Cmentarz Janowski.

Sam Cmentarz Łyczakowski, jak i cały Łyczaków, robią wrażenie na odwiedzających te miejsca.  Tak jak Wilno ma swój Cmentarz na Rossie, Warszawa Powiązki, a Paryż Cmentarz Pare-Lachaise, tak Lwów ma swój Cmentarz Łyczakowski, a w nim dodatkowy element, który jest w szczególności nam Polakom miły, czyli cmentarz Obrońców Lwowa, który potocznie zwany jest cmentarzem Orląt Lwowskich. Zanim jednak do niego dojedziemy od bramy głównej, przy której turyści muszą kupić bilet wstępu, mamy okazję podziwiać wiele nagrobków o artystycznej wartości przedstawiające w alegoryczny sposób postacie i talenty zmarłych. Można użyć określenia „muzeum doskonałej rzeźby”, wśród której często zobaczymy napisy polskie. To właśnie na cmentarzu Łyczakowskim spoczęły takie osobistości jak Maria Konopnicka, Gabriela Zapolska lub Wladysław Bełzy. My kierując się powoli w kierunku cmentarza Orląt Lwowskich snujemy się między cmentarnymi alejkami podziwiając niezwykły kunszt i pomysłowość kamieniarzy, starając się odczytać inskrypcje i cały czas nie wychodząc z podziwu dla tego miejsca.


Cmentarz Orląt przywitał nas majestatyczną ciszą, odpowiednią do chwili zadumy nad tym miejscem, w którym pochowani są polegli w polsko-ukraińskich walkach o Lwów w latach 1918-20. Spośród ponad 3000 żołnierzy pochowanych na tej nekropolii większość to młodzież szkół średnich i wyższych, zwani Orlętami Lwowskimi, z których najmłodszy – Jaś Kukawski – miał zaledwie 9 lat, gdy zginął za swój kraj i miasto. Setki białych krzyży ustawionych w równe rzędy robi na nas niezwykłe wrażenie, które dodatkowo potęguje wszechobecna pustka i cisza. Szukamy na tabliczkach nazwisk znanych z przewodnika, odczytujemy daty urodzin i śmierci, zapalamy znicze. W kaplicy znajdującej się na szczycie cmentarza od kustosza, Polaka, dowiadujemy się o tragicznej historii tego miejsca, które po zajęciu Lwowa przez wojska radzieckie było regularnie grabione i niszczone. „W latach 70. postanowiono cmentarz ostatecznie zlikwidować przy pomocy czołgów i ciężkich maszyn budowlanych – to wtedy zniszczeniu uległa praktycznie cała architektura nekropolii, a cały teren przerobiono na wysypisko śmieci” opowiadał kustosz. Później pokazał nam zdjęcia z odbudowy cmentarza, którą rozpoczęto w 1989 roku, a która trwała do 2005 roku i o wszystkich problemach z nią związanych. W takich momentach uświadomiliśmy sobie, że jednak dobrze opowiedziana historia z ust znawcy jest cenniejsza niż samodzielne wertowanie dziesiątek kartek przewodników. Polecamy każdemu odwiedzenie tego miejsca będąc we Lwowie. To że jest to punkt obowiązkowy każdej wycieczki nie jest przypadkiem.

Lwów to miasto zniszczone, tak samo polskie, jak ukraińskie, miasto – które, jak to było napisane powyżej – stanowiące tygiel, w którym mieszają się razem historia, kolory, narodowości, myśli, smaki i ludzie dając niepowtarzalną i jedyną w swoim rodzaju mieszankę, którą każdy z nas odbierze inaczej. Lwów każdego z nas zaczaruje, jednak to tylko od nas zależy, czy pozwolimy się zaczarować pozytywnie, czy negatywnie. Mnie i moich przyjaciół Lwów zaczarował bardzo – już teraz planujemy kolejną wyprawę do tego miasta, gdzie lwy z fasad budynków i pomników spoglądają dumnie na jego mieszkańców.



INFO LWÓW: 
  • Powierzchnia: 171 km2
  • Ludność: 766 tysięcy, z czego 88% to Ukraińcy, 9% Rosjanie, a 4% stanowią Polacy
  • Języki: Ukraiński, który dominuje na wszystkich tablicach i w oficjalnym obieu. Porozumieć można się jednak też po rosyjsku oraz po polsku (w szczególności wśród starszych mieszkańców miasta)
  • Strefa czasowa: GMT + 2, czyli mijając granicę polsko-ukraińską należy przesunąć zegarki o godzinę do przodu.
  • Waluta: 1 hrywna (UAH), 1 hrywna = 100 kopiejek. 100 hrywień~33 zł
  • Elektryczność: 220V, standardowe wtyczki dwubolcowe
  • Dokumenty: Obywatele RP mogą przekraczać granicę z Ukrainą na podstawie ważnego paszportu. Kierowcom wystarczy ważne polskie prawo jazdy, nie ma wymogu posiadania dokumentu międzynarodowego. Każdy wjeżdżający na Ukrainę cudzym samochodem powinien mieć przetłumaczoną na język ukraiński umowę użyczenia pojazdu, sporządzoną przez notariusza.
  • Telefonu alarmowe: 01 – Straż Pożarna ; 02 – Milicja ; 03 – Pogotowie ratunkowe ; 09 – Informacja telefoniczna
  • Dojazd: Połączenia autobusowe ze Lwowem utrzymuje kilka polskich miast, np. PPKS Warszawa lub PKS Przemyśl (6 kursów dziennie, koszt ok. 20 zł w jedną stronę), a także prywatni przewoźnicy międzynarodowi, jak np., Eurolines Polska. Połączenia kolejowe zajmując więcej czasu, ze względu na konieczność zmiany osi wagonów. Połączenia takie realizowane są m.in. z Przemyśla. Połączenia lotnicze oferuje PLL LOT, z wylotem z Warszawy w każdy dzień tygodnia, cena biletu w jedną stronę ok. 710 zł. Najbardziej popularne wśród turystów są połączenia kombinowane, czyli pociągiem do Przemyśla, skąd z dworca PKP mikrobusem dojeżdżamy do granicy w Medyce, którą przechodzimy pieszą, a następnie, już po stronie ukraińskiej, w sąsiadującej miejscowości Szeginie łapiemy marszrutkę do samego Lwowa, która kosztuje ok. 15 hrywień.
  • Przydatne adresy:  Sekretariat Konsula Generalnego RP we Lwowie ul. Kociubińskiego 11A/3, 79005 Lwów tel.: (+380 32) 260 10 00 e-mail: lwow.kg.sekretariat@msz.gov.pl www.lwowkg.polemb.net
  • Internet: www.inlviv.info - przydatny portal z noclegami, informacjami turystycznymi odnośnie Lwowa www.lviv.travel - aktualności na temat we Lwowa, tylko po ukraińsku lub angielsku www.lvivventer.org - interaktywna mapa Lwowa z wieloma projektami  historycznymi naniesionymi na nią

Polecam również:

3 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta upa walczących z Rosjanami po wojnie i z polskimi cywilami w 1943...

    OdpowiedzUsuń